Jest taka wieś w okolicach Poznania, gdzie czas się zatrzymał. Wieś
ta znajduje się na peryferiach gminy, która graniczy z aglomeracją poznańską –
od granic Poznania odległość wynosi niecałe 10 km. Wydawać by się więc
mogło, że nawet tu powinny dotrzeć zmiany. Powinny, a jednak nie dotarły.
Miejscowość jak na razie nie jest
rozwojowa. W ostatnich latach zbudowano tu raptem 2 lub 3 nowe budynki
mieszkalne. Liczba mieszkańców zmniejszyła się o 25 osób, ludność Gminy zwiększyła się w tym czasie o 5,5 tysiąca. Wygląda na to, że na
miejscu pozostają jedynie te osoby, które nie mają możliwości ucieczki.
Nie ma się co dziwić – o mieszkańcach, którzy nie zawsze potrafią
lub chcą upomnieć się o swoje, zapomniały wszystkie czynniki odpowiedzialne za
rozwój Gminy.
Omawiana przeze mnie wieś to dawna
siedziba PGR-u. Większość mieszkańców to albo byli pracownicy Gospodarstwa albo
ich dzieci i wnuki. Mieszkają w kilku wielorodzinnych blokach, mających już ok.
50 lat. O ile dojazd do miejscowości jest w miarę dobry pod warunkiem, że
zarządca drogi wywiąże się ze swoich obowiązków, o tyle otoczenie bloków
pozostawia wiele do życzenia. Droga dojazdowa do bloków jest drogą gminną, tak
więc to Gmina winna zadbać o odpowiedni standard dojazdu i dojścia do budynków.
Na terenie miejscowości działa również wspólnota mieszkaniowa, jednak jej
zarząd interesuje się jedynie częścią osiedla.
Jak już wspomniano, mieszkańcy kilku bloków zostali
pozostawieni sami sobie. Każdej jesieni, zimy i wczesną wiosną, aby wyjść z
domu zmuszeni są brnąć po kostki w błocie. Sytuacja taka trwa już wiele lat i
nic nie wskazuje na to, aby miała się zmienić. A do jej poprawy potrzeba tak
niewiele. Mieszkańcy nie oczekują asfaltów czy kostki brukowej. Chcą jedynie
suchą nogą dotrzeć do sklepu, garażu czy budynku gospodarczego. Wystarczyłoby
utwardzenie dojścia i dojazdu materiałem tłuczniowym.
Gmina kilkakrotnie obiecywała poprawę sytuacji, jednak zawsze
kończyło się na deklaracjach. Zawsze znalazły się ważniejsze potrzeby – inna
grupa mieszkańców bardziej hałaśliwa i agresywniejsza, potrafiła wywalczyć dla
siebie kawałek gminnego tortu. A mieszkańcy omawianej miejscowości, jak zwykle
pozostawali z niczym.
Apeluję więc do władz gminnych we
wszystkich gminach – nie tylko omawianej przeze mnie, aby zauważały potrzeby
nie tylko nowych mieszkańców, z definicji mających większą siłę przebicia, ale
również tych, którzy całe życie spędzili w tym samym miejscu. Często schorowani i bezradni również
oczekują, że samorząd wreszcie się pochyli nad ich potrzebami. Wiadomo, że
pieniędzy publicznych zawsze jest za mało. Należy je jednak tak dzielić, aby
wszyscy coś z tego mieli. Czasem nawet drobny gest jest ważniejszy, niż
wielkie, spektakularne inwestycje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz