czwartek, 31 maja 2018

Bieg o Koronę Księżnej Dąbrówki – blaski i cienie



Po raz kolejny podejmuję temat największej masowej imprezy sportowej w gminie Dopiewo. Jak już zaznaczałam w poprzednich latach, organizowanie takich imprez uważam za jak najbardziej słuszne, chociaż jak pokazuje życie, niektórych to przerasta, zarówno zawodników, jak i organizatorów.
Nie biorę udziału w Biegu jako zawodnik, jednak staram się kibicować uczestnikom. Swoje wrażenia z 2016 r. opisałam tutaj - link, z 2017 r. tutaj - link.
W tym roku była to już ósma edycja Biegu, więc należałoby oczekiwać od organizatorów coraz więcej, m.in. dlatego, że udział w zawodach jest płatny. Niestety, jak się okazuje, impreza ma charakter w dalszym ciągu siermiężny, do tego zaczyna być omijana przez włodarzy.

Jak już pisałam w poprzednich latach, miejsce startu i mety jest wybrane wyjątkowo niefortunnie. Wąski dukt leśny naprawdę nie spełnia wymogów, zwłaszcza przy starcie tak dużej liczby zawodników – łącznie zgłosiło się 661 osób. Kiedy pierwsi biegacze zdążą pokonać już kilkaset metrów trasy, ostatni dopiero próbują przepchnąć się do linii startu. Zarówno biegacze, jak i chodziarze, przed startem gromadzą się w tym samym miejscu. Start chodziarzy następuje zaledwie 3 minuty po rozpoczęciu biegu. To powoduje, że zawodnicy nornic walking, w momencie startu biegaczy zaczynają przepychać się do linii startu. W tym roku kilkanaście osób, startujących w biegu, nie mogło go rozpocząć, ponieważ zostali zablokowani przez chodziarzy. Dopiero po interwencji organizatorów, raczyli przepuścić ostatnich biegnących.
Wiem, że Bieg ten ma mieć przede wszystkim charakter rekreacyjny, jednak nie da się wyeliminować rywalizacji sportowej – każdy z uczestników chce zająć jak najlepsze miejsce. Przy takiej organizacji trudno o równe szanse.

Nie dość, że Bieg rozpoczyna się w ciasnym i nieprzystosowanym do tego miejscu, to dodatkowo organizatorzy niewiele zrobili, aby je odpowiednio przygotować. Specjalnie odwiedziłam to miejsce w kwietniu, żeby przekonać się, czy organizatorzy choć trochę je przygotują – nie zrobiono prawie nic. Wichury z poprzednich lat przewróciły kilka drzew. Drzewa usunięto, ale przewrócone pnie pozostały. Jeden z nich znajdował się w samym centrum wydarzeń, między podium dla zwycięzców a barierką oddzielającą trasę biegu. Na poboczu duktu leżą stosy gałęzi, utrudniające dojście do barierek i obserwowanie biegu. Czy naprawdę tak trudno poprosić Nadleśnictwo Konstantynowo o uporządkowanie terenu, tym bardziej, że uczestniczy ono w organizowaniu biegu – ustawiono w tym roku osobny namiot.
To, co rzuciło mi się w oczy, to prawie zupełny brak przedstawicieli samorządu lokalnego. W poprzednich edycjach uczestniczyli Wójt i niektórzy Radni oraz Sołtysi, wręczając pamiątkowe medale. W tym roku pojawił się tylko wicewójt Paweł Przepióra i wicestarosta Tomasz Łubiński. Ten ostatni miał dekorować uczestników ale bardzo szybko zniknął, i zastąpić go musiał przedstawiciel Nadleśnictwa.
Nie chcę się wymądrzać, ale czy to przypadkiem moje komentarze nie skłoniły włodarzy do pozostania w domach? Może to i lepiej. Jeżeli nie potrafią właściwie kierować Gminą, to niech nie pokazują się publicznie.
Również wśród mieszkańców Gminy, Bieg cieszy się coraz mniejszym zainteresowaniem. Tym razem niewiele osób obserwowało zawody, byli to głównie członkowie rodzin i znajomi zawodników.
Podsumowując uważam, że organizatorzy powinni przemyśleć formułę imprezy. Jak już pisałam w poprzednich latach, należałoby wybrać inne miejsce startu i mety. Ponadto można by połączyć bieg z festynem, co przyciągnęłoby znacznie więcej osób. Tym bardziej, że pogoda bardziej sprzyjała leniwemu wypoczynkowi, niż intensywnemu wysiłkowi.

Obserwatorka I (Pierwsza)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz