Po raz kolejny podejmuję temat największej masowej imprezy sportowej w
gminie Dopiewo. Jak już zaznaczałam w poprzednich latach, organizowanie
takich imprez uważam za jak najbardziej słuszne, chociaż jak pokazuje życie,
niektórych to przerasta, zarówno zawodników, jak i organizatorów.
Nie biorę udziału w Biegu jako
zawodnik, jednak staram się kibicować uczestnikom. Swoje wrażenia z 2016 r.
opisałam tutaj - link,
z 2017 r. tutaj - link.
W tym roku była to już ósma edycja Biegu, więc należałoby oczekiwać
od organizatorów coraz więcej, m.in. dlatego, że udział w zawodach jest płatny.
Niestety, jak się okazuje, impreza ma charakter w dalszym ciągu siermiężny, do
tego zaczyna być omijana przez włodarzy.
Jak już pisałam w poprzednich
latach, miejsce startu i mety jest wybrane wyjątkowo niefortunnie. Wąski dukt leśny naprawdę nie spełnia wymogów, zwłaszcza przy starcie tak dużej
liczby zawodników – łącznie zgłosiło się 661 osób. Kiedy pierwsi biegacze
zdążą pokonać już kilkaset metrów trasy, ostatni dopiero próbują przepchnąć się
do linii startu. Zarówno biegacze, jak i
chodziarze, przed startem gromadzą się w tym samym miejscu. Start chodziarzy
następuje zaledwie 3 minuty po rozpoczęciu biegu. To powoduje, że zawodnicy
nornic walking, w momencie startu biegaczy zaczynają przepychać się do linii
startu. W tym roku kilkanaście osób, startujących w biegu, nie mogło go
rozpocząć, ponieważ zostali zablokowani przez chodziarzy. Dopiero po interwencji
organizatorów, raczyli przepuścić ostatnich biegnących.
Wiem, że Bieg ten ma mieć przede
wszystkim charakter rekreacyjny, jednak nie da się wyeliminować rywalizacji
sportowej – każdy z uczestników chce zająć jak najlepsze miejsce. Przy takiej
organizacji trudno o równe szanse.
Nie dość, że Bieg rozpoczyna się
w ciasnym i nieprzystosowanym do tego miejscu, to dodatkowo organizatorzy niewiele
zrobili, aby je odpowiednio przygotować. Specjalnie odwiedziłam to miejsce w
kwietniu, żeby przekonać się, czy organizatorzy choć trochę je przygotują – nie
zrobiono prawie nic. Wichury z poprzednich lat przewróciły kilka drzew. Drzewa
usunięto, ale przewrócone pnie pozostały. Jeden z nich znajdował się w samym
centrum wydarzeń, między podium dla zwycięzców a barierką oddzielającą trasę
biegu. Na poboczu duktu leżą stosy gałęzi, utrudniające dojście do barierek i
obserwowanie biegu. Czy naprawdę tak
trudno poprosić Nadleśnictwo Konstantynowo o uporządkowanie terenu, tym
bardziej, że uczestniczy ono w organizowaniu biegu – ustawiono w tym roku
osobny namiot.
To, co rzuciło mi się w oczy, to
prawie zupełny brak przedstawicieli samorządu lokalnego. W poprzednich edycjach
uczestniczyli Wójt i niektórzy Radni oraz Sołtysi, wręczając pamiątkowe medale.
W tym roku pojawił się tylko wicewójt
Paweł Przepióra i wicestarosta Tomasz Łubiński. Ten ostatni miał dekorować
uczestników ale bardzo szybko zniknął, i zastąpić go musiał przedstawiciel
Nadleśnictwa.
Nie chcę się wymądrzać, ale czy
to przypadkiem moje komentarze nie skłoniły włodarzy do pozostania w domach?
Może to i lepiej. Jeżeli nie potrafią właściwie kierować Gminą, to niech nie
pokazują się publicznie.
Również wśród mieszkańców Gminy,
Bieg cieszy się coraz mniejszym zainteresowaniem. Tym razem niewiele osób
obserwowało zawody, byli to głównie członkowie rodzin i znajomi zawodników.
Podsumowując uważam, że organizatorzy powinni przemyśleć formułę
imprezy. Jak już pisałam w poprzednich latach, należałoby wybrać inne
miejsce startu i mety. Ponadto można by połączyć bieg z festynem, co
przyciągnęłoby znacznie więcej osób. Tym bardziej, że pogoda bardziej sprzyjała
leniwemu wypoczynkowi, niż intensywnemu wysiłkowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz