sobota, 3 października 2015

„Szansa dla Gminy” – dla włodarzy czy mieszkańców?



Po półrocznej przerwie ukazał się kolejny numer nieregularnika „Szansa dla Gminy”. Jeszcze w ubiegłym roku pismo ukazywało się co miesiąc – cóż, trzeba było urobić opinię publiczną przed wyborami samorządowymi. W 2015 r. jest to dopiero 3 numer czasopisma. Dlaczego ukazało się właśnie teraz, w październiku, na 3 tygodnie przed wyborami do sejmu i senatu? Mam na ten temat swoją teorię, ale przedstawię ją nieco później. Najpierw zajmiemy się problemami, przedstawionymi przez redakcję.
Większość tematów była wielokrotnie omawiana przez media oficjalne i nieoficjalne, jak również komentowana przez mieszkańców. Nie wracałabym do nich (omawianych również przeze mnie), gdyby nie specyficzne przedstawianie przez redakcję lokalnych problemów. Ponieważ obecni włodarze usilnie starają się wiele istotnych faktów wymazać ze świadomości publicznej - muszę co rusz, powracać do tych samych spraw.


Na pierwszy ogień w najnowszym numerze „Szansy dla Gminy” poszła oświata, a konkretnie bałagan, jaki w ostatnim czasie w tej dziedzinie zapanował. Problemy oświaty zostały omówione w artykule „Oświatowy galimatias”. Znamienny jest śródtytuł „Ktoś miał problemy z planowaniem”, dotyczący m.in. rozbudowy szkoły w Dąbrówce. Autor jednak stara się nie wymieniać winnych, bo musiałby wskazać rzeczywistych sprawców. Niestety, mimo najszczerszych chęci, winą za zaniedbania w zakresie oświaty w Dąbrówce nie da się obciążyć wyłącznie Zofii Dobrowolskiej. Co prawda częściowo odpowiada ona za obecną sytuację, jednak winnych jest znacznie więcej. Była Wójt nie podjęła w odpowiednim czasie właściwych decyzji, co skutkuje tym, że w bieżącym roku w trybie pilnym musiano przystąpić do rozbudowy szkoły. Gdyby nie budowa nowego gimnazjum w Dopiewie oraz nieustanne przepychanki związane z pomysłem budowy basenu przy szkole w Dąbrówce, rozbudowę szkoły można było rozpocząć nieco wcześniej. Zofia Dobrowolska ponosi również współodpowiedzialność jako była przewodnicząca RG w latach 2006-2010. Reklamująca się jako menedżer oświaty, nie zauważyła narastających problemów.

Jednak głównymi winowajcami w w/w sprawie są nie kto inny, ale były wójt Andrzej Strażyński oraz ówczesna Rada Gminy z Leszkiem Nowaczykiem na czele. Osiedla w Dąbrówce zaczęły powstawać na początku XXI wieku. Najpierw osiedle Linei, a następnie zabudowa mieszkaniowa Nickla. Mniej więcej od roku 2005 wiadomo było, że w Dąbrówce musi powstać nowa szkoła - w 2008 r. Dąbrówka liczyła 1571 osób zameldowanych. Niestety, do końca swoich rządów w 2010 r., Andrzej Strażyński niewiele zrobił w tej sprawie. Co więcej, w 2003 r. usiłował doprowadzić do zamknięcia szkoły przy ul. Parkowej – uchwała nr V/42/03 z 24 lutego 2003 r. W mojej ocenie, była to zemsta za start dyrektora tej placówki w wyborach na wójta.
Ze sprawozdań finansowych wynika, że w 2009 r. wydano na budowę szkoły w Dąbrówce 5124,00 zł, natomiast w 2010 r. kwota ta wyniosła 301 tys. złotych. Mimo dość komfortowych warunków – wiele kosztów i prac związanych z przygotowaniem projektu pokrywała Linea – budowa szkoły nie bardzo interesowała byłego wójta.
Tak więc, powstanie nowej szkoły w Dąbrówce to przede wszystkim zasługa Zofii Dobrowolskiej. W 2011 r. Gmina wydała na budowę szkoły 8 mln złotych, a w 2012 r. prawie 13 mln złotych.
Co już wielokrotnie podkreślałam, oprócz w/w osób, duża część odpowiedzialności spada na Radę Gminy Dopiewo. Najłatwiej jest za wszystko obwiniać wójta, sobie przypisując wyłącznie sukcesy. Należy jednak przypomnieć, że wójt jest organem wykonawczym, natomiast rada gminy to organ stanowiący i kontrolny. Tak więc, za błędne decyzje odpowiadają oba organy. W przypadku zaniedbań oświatowych należy również podkreślić, że 3 kadencję przewodniczącym Komisji Oświaty RG jest radny Sławomir Kurpiewski. Podobnie jest w przypadku budowy nieszczęsnego gimnazjum w Dopiewie. Mimo, iż głównymi inicjatorami przedsięwzięcia byli Zofia Dobrowolska, radny Tadeusz Bartkowiak i dyrektorka gimnazjum Ludmiła Kucharska, to odpowiedzialność w równym stopniu spada na Radnych, a przede wszystkim na Komisję Oświaty i jej Przewodniczącego.

Omówienie większości pozostałych artykułów można pominąć, ponieważ tematy były wielokrotnie analizowane na różnych forach. Ponadto autorzy tym razem starali się przedstawić problemy w miarę obiektywnie. Interesująca jest jedynie sprawa CRK w Konarzewie i próba rozwiązania umowy na dzierżawę pomieszczeń ze Stowarzyszeniem im. Praksedy Lemańskiej. Co prawda nie udało mi się znaleźć bezpośrednich dowodów, ale nie wykluczone, że w konstruowaniu umowy na wynajem pomieszczeń w 2014 r., brał udział radca prawny Michał Kublicki. Podobnie jak obecnie, pełnił tą funkcję również w czasie kadencji Zofii Dobrowolskiej. Dlatego uważam, że obecnie reprezentuje drugą stronę, dążącą do rozwiązania w/w umowy. To tak, jakby w sądzie ten sam prawnik pełnił równocześnie rolę prokuratora i obrońcy. Jest to ciekawy przypadek rozdwojenia jaźni.

Najbardziej jednak zainteresowała mnie notatka, dotycząca wicemarszałka województwa wielkopolskiego Wojciecha Jankowiaka, kandydata do sejmu z ramienia PSL. W ocenie autora tekstu jest to jedyna kandydatura w okręgu poznańskim godna uwagi. Szkoda, że argumentacja, mająca zachęcić do oddania głosu, tak naprawdę pogrąża kandydata.
Myślę, że zareklamowanie Wojciecha Jankowiaka, jako kandydata do sejmu, było jedynym powodem wydania październikowego numeru „Szansy dla Gminy”. Kilkakrotnie w swoich postach podkreślałam, że Wojciech Jankowiak zaczyna się interesować gminą Dopiewo wyłącznie przed wyborami. Wówczas to pojawia się wśród mieszkańców: na zebraniach sołeckich, imprezach masowych jak dożynki, jak również udziela się w prasie lokalnej. Aby więc, po raz kolejny, nie można było mu postawić tego zarzutu, postanowiono zareklamować jego kandydaturę w inny sposób. Czasopismo zostało błyskawicznie rozprowadzone po całej Gminie, a ponieważ do wyborów pozostało 3 tygodnie - inicjatorzy liczą, że wielu mieszkańcom utrwali się wizerunek Kandydata.
Redakcja podkreśla, że kandydatura Wojciecha Jankowiaka nie jest przypadkowa, ponieważ pełnił wiele odpowiedzialnych funkcji publicznych w administracji rządowej i samorządowej. Ja jednak dodam, że pełnienie wysokich funkcji publicznych nie jest jednoznaczne z posiadaniem odpowiedniej wiedzy i doświadczenia. Jak wiadomo w naszym kraju, istnieje grupa osób, powiązanych partyjnie i towarzysko, które rotacyjnie wymieniają się stanowiskami. Jak to kiedyś stwierdzono w kultowej komedii – „mój mąż jest z zawodu dyrektorem”. Podobnie jest w administracji - synekury przeznaczone są wyłącznie dla wybranych. Najlepszym przykładem może być, rotacja na intratnych stanowiskach po każdych wyborach samorządowych. Najtrudniej dostać się do grupy trzymającej władzę, ale jak już się ktoś dostanie, to koledzy nie pozwolą go skrzywdzić. Przeciętny Kowalski, jeśli nie posiada odpowiednich koneksji, nie ma najmniejszych szans na kierownicze stanowisko w starostwie, urzędzie marszałkowskim czy wojewódzkim. Tym bardziej nie ma szans na funkcje starosty czy marszałka. Jak się okazuje, od kumoterstwa i nepotyzmu nie jest wolna nawet Najwyższa Izba Kontroli, która powinna stać na straży przestrzegania prawa. Dlaczego więc w innych organach i instytucjach miałoby być inaczej? PSL od lat, większości obywatelom, kojarzy się głównie z zatrudnianiem przez decydentów członków rodzin i znajomych.
Nie mam zamiaru zarzucać czegokolwiek Wojciechowi Jankowiakowi, jednak trudno mi uwierzyć, że pełnił funkcje publiczne wyłącznie ze względu na posiadaną wiedzę i kompetencje. Takim klasycznym przykładem „kompetencji” Kandydata może być likwidacja w gminie Dopiewo połączeń kolejowych w 2013 r. Mimo, iż w Urzędzie Marszałkowskim zajmuje się sprawami kolei regionalnych, do tego jest mieszkańcem gminy Dopiewo, nie zauważył, że pasażerom Dopiewa i Palędzia zabrano najpopularniejsze w godzinach szczytu, połączenie z Poznaniem. Połączenia przywrócono po 6 tygodniach, po protestach pasażerów.

Jako ciekawostkę podam, że w 2014 r. Wojciech Jankowiak na stanowisku wicemarszałka zarobił prawie 198 tys. złotych, co daje prawie 16,5 tys. złotych miesięcznie. Jest to mniej więcej równowartość 10 minimalnych pensji. Jeżeli do tego doliczymy dodatkowe profity za publiczne pieniądze (może być samochód, wyjazdy itd.), to wartość uposażenia jeszcze wzrośnie. Trudno się więc dziwić, że osoby, które dostały się do grupy uprzywilejowanej, nie zamierzają dzielić się z innymi.

Mam również wątpliwości co do rzeczywistego udziału Wojciecha Jankowiaka w tworzeniu programów finansowanych ze środków Unii Europejskiej. Programy, jak i wysokość środków, ustalane są w Brukseli i Warszawie. Kryteria ich wydatkowania również są narzucane odgórnie – stąd też wiele programów, które są zupełnie zbędne. Jeżeli rzeczywiście, jak twierdzi autor notatki, Wojciech Jankowiak jest odpowiedzialny za tworzenie programów finansowanych przez UE - to proszę podać jakieś szczegóły.
Na koniec autor artykułu stwierdza, iż „nie ulega wątpliwości, że jeżeli znajdzie się [Wojciech Jankowiak] w Parlamencie, jego rodzinna Wielkopolska na tym skorzysta”. W związku z tym interesuje mnie, ile rodzinna Gmina skorzystała dotychczas w wyniku pełnionych przez Kandydata funkcji w wielkopolskich organach regionalnych?

Interesują mnie również intencje, jakimi kierują się kandydaci do sejmu i senatu, którzy nie tak dawno zostali wybrani w wyborach samorządowych na stanowiska wójtów, prezydentów, radnych różnych szczebli. Czy rzeczywiście kierują się wyłącznie dobrem publicznym? Każdy z nich, startując w 2014 r., deklarował pracę na rzecz samorządów lokalnych i to przez całą kadencję. Tymczasem już po kilku miesiącach – decyzji o starcie do parlamentu nie podjęli przecież we wrześniu br. - walczą o kolejne stanowiska, nie pamiętając, co obiecywali jeszcze rok temu. Czy w tej sytuacji składane obecnie deklaracje można traktować poważnie? Przecież wyborcy oddając na nich swoje głosy, obdarzyli ich zaufaniem. Uważam, że osoby pełniące funkcje publiczne, uzyskane w wyniku wyborów powszechnych, przed przystąpieniem np. do wyborów do parlamentu, powinny składać rezygnację z dotychczas pełnionych stanowisk. Wówczas, wielu z nich z pewnością zrezygnowałoby z udziału w wyborach. Nie wspomnę już o kosztach ponownych wyborów samorządowych, które poniesie całe społeczeństwo.

Obserwatorka I (Pierwsza)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz