Muszę przyznać, że naprawdę
jestem pod wrażeniem rozmachu kampanii wyborczej prowadzonej przez KWW Szansa dla Gminy. Wykorzystano
chyba wszystkie najnowsze osiągnięcia w dziedzinie socjotechniki, tj. sztuki zdobywania władzy nad umysłami.
Najgroźniejsze w mojej ocenie jest prawie całkowite opanowanie lokalnych mediów
(prasy i Internetu) przez jeden komitet. Bronią się jeszcze portal Moje
Konarzewo oraz mój skromny blog.
Zacznę od tego, że każdy ma prawo wyboru swojego faworyta w
zbliżających się wyborach samorządowych. Ma prawo agitować na jego rzecz,
oczywiście pod warunkiem, jeżeli dysponuje pisemną zgodą i jest przez kandydata
finansowany. Wiadomo, że w takim przypadku agitator nie będzie nagłaśniał
błędów czy braku kompetencji swojego faworyta. Forum Moje Dopiewo czy czasopismo Szansa
dla Gminy od początku agitują za kandydaturą Adriana Napierały – notabene
to drugie medium tylko po to zostało stworzone. Równocześnie agitatorzy mają
prawo do negatywnej kampanii wobec konkurencji, pod warunkiem, że prowadzona
jest w sposób cywilizowany i dotyczy wyłącznie działalności publicznej a nie
faktów z życia prywatnego. Początkowo użytkownicy Mojego Dopiewa próbowali się
rozpędzać, na szczęście obecne komentarze są bardziej wyważone.
Gorzej wygląda sprawa, jeżeli
media próbują udawać, że są bezstronne i obiektywne, a tak naprawdę promują
jednego kandydata. Mam tu na myśli miesięczniki „U nas w Dopiewie” i „Puls
Gminy”.
W przypadku miesięcznika „U nas w
Dopiewie” przykładem socjotechniki jest notatka Pt. tytułem „Spotkania z wyborcami”, która ukazała
się w listopadowym wydaniu pisma. Nie miałabym żadnych zastrzeżeń, gdyby
notatkę zatytułowano np. „Spotkania wyborcze Adriana Napierały”.
Natomiast użyty przez redaktora Bogdana Lewickiego tytuł sugeruje, że w gminie
Dopiewo tylko Adrian Napierała organizuje spotkania wyborcze z mieszkańcami.
Nieuważny obserwator życia publicznego w gminie Dopiewo może dojść do wniosku,
że pozostali kandydaci odpuścili sobie kampanię wyborczą. Myślę, że redaktor
naczelny (i zarazem jedyny) - przekroczył kolejną granicę hipokryzji i
zakłamania.
Podobnie wygląda sprawa z
informacją na temat wyborów w listopadowym wydaniu „Pulsu Gminy”. Tu również
zastosowano metody socjotechniczne w celu wprowadzenia w błąd wyborców. Na
pierwszej stronie w felietonie „Na kogo
głosować” możemy dowiedzieć się, że pełna lista kandydatów opublikowana
została na str. 4.
Owszem, pełna lista na stronie 4
została umieszczona, ale większość kandydatów została potraktowana po
macoszemu. W przedstawionej tabeli nie podano nawet, jakie komitety
poszczególni kandydaci reprezentują. Myślę również, że informacja nt. średniej
wieku kandydatów, stopnia pokrewieństwa czy ilości kandydatów w poszczególnych
okręgach - nie jest najważniejsza.
Dziwi mnie również dezawuowanie
kandydatów, którzy nie wypełnili ankiety przygotowanej przez „Puls Gminy” –
cyt. „Przygotowaliśmy dla kandydatów na radnych ankiety. Wszystkim, którzy je
wypełnili, którzy nie bali się przedstawić wyborcom, serdecznie
dziękujemy.” Szczerze mówiąc, dla niektórych kandydatów byłoby lepiej,
gdyby tej ankiety nie wypełniali.
Dla przypomnienia, ankieta była indywidualną inicjatywą
prywatnego wydawcy, w żaden sposób nie obligującą kandydatów do jej
wypełnienia. Równie dobrze każdy z mieszkańców mógł wystąpić z podobną
inicjatywą i oczekiwać, że kandydaci się podporządkują, posłusznie wypełniając
ankietę. Pytania w ankiecie były, moim zdaniem, nietrafione a nawet
tendencyjne. Dziwnym trafem ankietę wypełnili przede wszystkim kandydaci z KWW
Szansa dla Gminy Adriana Napierały i MyMieszkańcy.pl Magdy Gąsiorowskiej.
Czyżby otrzymali polecenie służbowe? Podziękowanie tym kandydatom, „którzy
nie bali się przedstawić wyborcom” - jest wyjątkowo tendencyjne i ma na
celu ukierunkowanie sympatii wyborców. W kampanii wyborczej można mówić
wszystko, czego oczekują wyborcy. Jednak dopiero na podstawie efektów pracy
można stwierdzić, na ile teoria pokrywa się z praktyką.
Przy okazji chcę poruszyć jeszcze
jeden temat, który już od pewnego czasu mnie nurtuje. Chodzi o sprawę podziału łupów. Redakcja „U nas w Dopiewie” w
artykule „Kandydaci z asekuracją” informuje, że troje kandydatów na wójta
startuje równocześnie na radnych gminy lub powiatu. Ma to być furtka w razie,
gdy nie wygrają rywalizacji na stanowisko wójta. Trudno się z tą opinią nie
zgodzić – lepszy rydz niż nic. Poza tym jest to całkowicie zgodne z prawem.
Ja chcę jednak poruszyć inną
sprawę. O tym, że zwycięzca bierze wszystko i po wygraniu wyborów następuje
podział intratnych stanowisk, w zależności od zasług członków komitetu
wyborczego - nikogo przekonywać nie trzeba. Coraz częściej dochodzą do mnie
informacje, że niektórzy kandydaci
zainteresowani są innymi funkcjami, niż stanowisko radnego. Z tego względu,
że są to informacje nieoficjalne – nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie się
chwalił, jak zostały rozdzielone stanowiska. Nie mogę ujawnić żadnych
szczegółów, które naprowadzałyby na konkretne osoby. Sprawa dotyczy przede
wszystkim tych kandydatów, którzy startują na kolejną kadencję. Wydaje się, że niektórym
dieta radnego już nie wystarcza. Jednak porównując wysokość diety (od 10 do 20
tys. złotych rocznie) z pensją na stanowisku kierowniczym urzędu lub jednostki
organizacyjnej (od 80 do 150 tys. złotych rocznie), to wybór wydaje się
oczywisty. Co prawda zgodnie z art. 24b ust. 1 ustawy o samorządzie gminnym, osoba wybrana na radnego nie może wykonywać
pracy w urzędzie gminy, w której uzyskała mandat oraz wykonywać funkcji
kierownika lub zastępcy w jednostce organizacyjnej. Ustawodawca przewidywał co
prawda, że radny na czas sprawowania funkcji będzie rezygnował z pracy w
administracji gminy, co szkodzi jednak sytuację odwrócić. Przecież dla
intratnej posady można złożyć mandat – to nie jest karalne. Z informacji, które
posiadam (nie plotki), dwoje radnych tej kadencji, chciało zamienić mandat
radnego na stanowisko z-cy wójta w tut. Urzędzie. Pytanie tylko, jak to ocenią
wyborcy, którzy głosując dali kredyt zaufania?
Jak będzie naprawdę, zobaczymy po
wyborach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz